Cześć właśnie ruszyłyśmy w kolejną przygodę. Kierunek obrany tuk tukiem z Kowalam do Varkali. Cena przejazdu riksza to 1400 inr. Czas to ok. 2 h i po 50 km i jesteśmy na miejscu. Pomimo bolacych mnie pleców, bo za bardzo wyglupalam się w morzu z moim dzieckiem ostatnio, pełna eksctacji na nową przygodę otworzyłam się na spotkanie z ludźmi poprzez wymianę na platformie tzw. Workaway, gdzie wymiana kulturowa zachodzi poprzez wymianę pracy wolontariackiej w zamian za nocleg i wyżywienie. zacieram rączki z ciekawości jak to będzie, ale o tym w odrębnym poście. Tu przedstawię Wam kurort nadmorski i atrakcje jakie udało nam się zaznać w przeciągu 5 dniowego naszego pobytu. Varkala jest miejscem bardzo lubianym i uczęszczam przez turystów, nie można się im dziwić ponieważ położone wysoko klify w połączeniu z bajecznie dużą i długa plażą stanowi raj dla każdego plażowicza, surfera albo domatora spacerów brzegiem morza. Ceny noclegów są przeróżne i warto przespacerowac się i samemu wyszukać miejsca i wynegocjować cenę. Chodź dużo zależy od sezonu, my byłyśmy jak sezon się zaczynał i średnio nocleg w pokoju z łazienką to ok .1000 inr. Ja znalazłam piękny różowy pokoik w rewelacyjnie bliskim położeniu do zejścia na plażę za 600inr. To była bardzo dobra cena za standard jaki dostalysmy. Jednak będąc w podróży z dzieckiem stawiam na zdrowie i nasz komfort bo mamy przed sobą jeszcze ładnych parę miesięcy podróży. Zoja była zachwycona pokoikiem. Jej ulubiony kolor :-) Pierwszego dnia już zapoznalysmy się z Kasią Polka i jej narzeczonym hindusem, którzy przyjechali zrobić kurs nauczycielski z jogi, poznaliśmy Erika kanadyjczyka nauczyciela jogi śmiechu oraz młodego właściciela kurortu ajurvedyjskiego. Całą powyższą ekipą umówiliśmy się na jogę śmiechu dnia następnego. Tu w Varkali na każdym kroku gości joga, na plaży, w hotelu, hostelu od koloru do wyboru . W moim przypadku sprawiło mi to miejsce duża łatwość wstawania co rano o 6 am, by spotkać się ze znajomymi na plaży i zacząć wspólnie dzień joga. Zoja w tym czasie bawiła się w piasku, w sumie jest przyzwyczajona do porannych mamy praktyk, jeśli tylko hej potrzeba jak to mówi- " małego brzuszka " jest spełniona to porwanną sadhana jest możliwa Codziennie a nawet parę razy dziennie schodzilysmy z Zoja z klifu na plażę, aby poszaleć w wielkich falach, które majestatycznie rozbijaly się dając Zoi wielka radość. Ledwo trzymając swe maleństwo przy sobie na przekór falom, które ciągnęły ja spowrotem do morza, słyszałam z jej ust okrzyki - " pozdrawiam kochane morze, ślę tobie miłość" . To były cudowne chwile, za które potem placilam bólem pleców przy każdym siadaniu. W Varkali odkryłam że jedzenie jest nieco tańsze niż w Kowalam . Jest tu też sporo Nepalskich specjalności, które polecam najbardziej zbliżone do naszych pierogów potrawa o nazwie Moomos. Jedzenie indyjskie jest bardzo smaczne ale jak po miesiącu spożywania go zjadłam lazanie to poczułam " niebo w gębie ". Zoja też znalazła swój special, cheese dosha. W okresie którym byłyśmy było dosyć burzowo, gdyż prawie codziennie w różnych porach grzmialo i padało. Często temu towarzyszył brak prądu, co sprawiało w restauracji wieczorową porą dodatkowa nutę magii i niecodziennosci. Z innych atrakcji jakie spotkalyśmy podczas naszego pobytu w tym mieście był festiwal, który okazał się wielkim namiotem z różnymi zakupowymi stoiskami, a pod jego koniec były różnego rodzaju ptactwa w klatkach wystawione. W samym centrum serca plaży , od rana można spotkać tuż przy świątyni ludzi którzy idą po odpust do siedzących na podestach kapłanów. U nich dostają kwiaty i z tym na głowie pędzą wezykiem do wody aby oddając pokłon złożyć dary w ofierze. W efekcie Varkala pomimo piękna długich rozlozystych plaż jest dosyć zasmiecona. Powyższe praktyki średnio mi przypadły do gustu, tu jednak mocno jest to widoczne ale tylko rano, jeśli ktoś jest nocnym Markiem to pewnie nie uda się tego zaobserwować. Zupełnie nie planowana opcją był nasz wyjazd na spotkanie ze słoniem. Właściciel mieszkania ,które wynajmowałyśmy w rozmowie zaproponował przejażdżkę do sąsiada, który mieszka 15 km stąd i ma prywatnie słonie. Pomyślałam że skoro jest to tak blisko, jest to prywatny właściciel, a nie rezerwat komercyjny to może jednak warto było by spotkać się na żywo ze słoniem. Na pewno dla mojego dziecka była by to frajda i niezapomniane przeżycie. Długo nie myśląc postanowiłam że się wybierzemy i na miejscu wybadam sytuację czy przejażdżka była by czymś dobrym w tym przypadku. Jak jechalysmy riksza na spotkanie z królem dżungli Zoja była tak szczęśliwa, że co chwila całował mnie po rękach. Piękne uczucie radości i ekscytacji mogłam w tym czasie zaobserwować u niej. Na miejscu okazało się, że praktycznie nikt nie mówi po angielsku i parę pytań przetłumaczył na moją prośbę kierowca z rikszy, który czekał na nas i w między czasie robił za naszego fotografa. Jedynie co się dowiedziałam to, że słonik na którym jechałyśmy jest 13 letnim dzieciątkiem. Fascynujące było karmienie słonia, bardzo chciałam być przy ich myciu pobyć dłużej i moc z nimi poobcować. Jednak nasza wizyta wyglądała tak, że od wstępu na posiadłość próbowano od razu nas wsadzić na słonia. Przyprowadzili małego słonia jedynego z 7 słoni, zarzuciła kocyk i zaprosili nas bez butów na cegły aby usiąść na nim. Podałam z dozą niepewności Panu Zoje po czym mały słonik zacząć się ruszać i odchodzić zanim jeszcze mi się udało wsiąść. Szybkim ruchem ostrożniej mamy zdjęłam Zoje, aby mi słonik jej nie porwał i podziękowałam panom za fatygę, stwierdzając, że ani to bezpieczne ani pewnie nie podoba się to sloniątku. Na te reakcje Zoja wpadła w płacz krzycząc, że ona bardzo chce się przejechać na słoniu. Wszyscy zaczęli mnie raz jeszcze przekonywać i finalnie udało się wejść i przejechać może 5 min. Nie czułam się komfortowo z żadnej strony, bo ciężar mego ciała powodował zsuwanie się w kierunku trąby i gdybyśmy miały dłuższą wycieczkę to na prawdę nie wiem czy byśmy się nie ześlizgnęły po głowie małego jeszcze słonia ale olbrzymiego zwierza o grubej skórze, który cały czas trzepał swoimi wielkimi uszami mi po nogach. 5 min wolnej jazdy było wystarczające aby Zoi dać dużo przyjemności, bo czego mama nie zrobi dla dziecka aby było szczęśliwe... Tym razem nie będę się za dużo rozpisywać, tylko przedstawię Wam filmiki i zdjęcia z małymi opisami do nich. Miasteczko turystyczne, bardzo malutkie przez pierwsze 3 dni nie widziałam żadnych turystów oprócz mnie i Andreasa( Szweda, z którym mieszkałam i poznałam się w Trivandrum. Jest tu na leczeniu pleców od 2,5 miesięcy) fajnie jest spotkać znajoma twarz, która jest biała i nie ma żadnych podtekstow. Jego potrzeba jest przerwanie odczucia samotności. Zaczęłam go rozumieć bo od początku pobytu w Indiach nie spotkałam nikogo oprócz lokalsow. Dlatego też przeniosłem się w bardziej turystyczne miejsce z myślą iż uda się nawiązać jakieś znajomości. Niestety sezon zacznie się mniej więcej za miesiąc. I w ten sposób jestem popularna biała mama z dzieckiem, sklepikarze stali się moimi codziennymi znajomymi bo tylko ja ich "odwiedzam" czytajcie chodzę przed sklepikami. Na szczęście po paru dniach widziałam jakieś blade twarze, martwilam się że tyle fajnych sklepikarze od tygodnia nie miało żadnego utargu, a ja zrobiłam się bardzo nie zakupowa i marny ze mnie mieli pożytek....uff idą zmiany. Prawda jest ze są nachalni, nawet na hasło " nie mam pieniędzy" słyszę, zapłacisz później 😀 Z Zoja wybraliśmy się na spacer po miasteczku. Najczęściej jednak czas spędzamy świętując radość połączona z wodą i słońcem . Wieczorami idziemy na lody, czasem wodę kokosowy... Dla Zoi indyjskie jedzenie jest za ostre ale czasem uda nam się skusić na restauracyjne rarytasy. Zaobserwowalam że nie ma co kupować z menu innych dan niż azjatyckie, gdyż innych nie umieją przygotowywać i są trudne do stawienia. Zoja napotyka na wielki zachwyt ze strony tutejszej ludności. Jest gwiazdą w świetle reflektorów, od młodych lat chcą jej robić zdjęcia, z nią mieć zdjęcia, łapią ja za włosy. Szczerze ma już tego dosyć. W odwecie warczy na ludzi, robi straszne miny próbując ich odstraszyć, a nawet dziś jednego hindusa, który nas obsługiwał kopnela w nogę... Jednego z pięknych i spokojnych dni jakie mamy tu postanowiliśmy wybrać się na plac zabaw. Wzięłys sławnego Tuk tuka ,aby zawiózł nas w wyznaczony, na mapie " play ground" - żebyście widzieli minę mojego dziecka na miejscu :)))) Jazda tuk tukiem Po prostu boisko...uśmiałam się, a że miałyśmy fajnego kierowcę bo zrobilyśmy sobie mały Tour krajoznawczy i pozwiedzałysmy fajne miejsca jak port, wioskę rybacka i wspięłysmy się na latarnie. Oto zdobycze z tej wyprawy Udaje się nam tu trafiać na zachody słońca, w weekendy na plaży są tu tłumy jak by to była największa atrakcja :-) A tak wygląda droga do naszego hostelu, który się nazywa Moon Valley Cottage I bardzo serdecznie go polecam. Jest czysty, nie drogi i bardzo bezpieczny. Lokalizacja świetna 2 min. do morza
Cześć po długiej przeprawe lotniczej, która zaczęła się od 16 września z postojem dziennym w Dubaju po przez jeden dzień w Kochin w hostelu przy lotnisku. Gdzie moją decyzja było ominac te zalane powodzia terytorium i nie zjezdzalam do miasta tylko wpakowalam się z córką w samolot do bezpiecznego miejsca i intuicja mnie zaprowadzilo do Trivandrum, stolicy Kerali. Hotel zabukowałam na booking.com. Nauczylam się, że nie ma sensu tu samemu na własna reke dojeżdżać do miejsca zamieszkania tylko poprosić o odebranie z lotniska gospodarza. Robią to z miłą chęcią. Po przyjeździe do naszego hostelu "Nutshell Homestays ", który prowadzi Bijej wraz ze swoją żoną Alina przywitano nas bardzo serdecznie i ciepło ,niczym w rodzinie. Przedstawiono mi odrazu doktora ajurvedyjskiego Amala oraz jego asystentke Indu na koniec poznałam nie mówiąca po angielsku Chajni, która bardzo smacznie gotuje i starała się nam dogodzić mimo wiecznie brakujących jakichś składników w kuchni. Na nasze pierwsze sniadanie dostalysmy indyjskie paczki z cukrem i kokosem, piszę tak jak to smakowało, a nie te nazwy tutejsze bo nie dała bym rady ich spamietac. Zoja podczas obiadu zaczęła nowa praktyke jedzenia rękami aby się nie wyróżniać, ale nawet w tej kwestii była bardzo widoczna. Poniżej przedstawia to urocze zajście filmik. Dni w tym miejscu uplywaly nam spokojnie i rodzinnie, nie spodziewałam się tak miłej niespodzianki. Udało mi się wynegocjować bardzo korzystna ofertę zabiegów ajurwedyjskich w których dostałam cały zestaw ziół plus leki na odporność dla Zoi i specjalny olej dla niej na włoski. Do tego jedzenie pierwszej jakości za jedyne 300 rupi dziennie na naszą dwójkę . Aby przybliżyć te cenę to 15 zł. Całościowo wyszło 27.000 rupi, czyli ok. 1500 zł. To co było szczególne w tym czasie to fakt, że byłam jedynym pacjentem w tym czasie co powodowało dużo przywilejów i większą uwagę doktora, który obok prowadzenia leczenia przekazywał mi wiedzę swoją w okienkach pomiędzy braniem co 2-3 godziny ziolek i dwóch terapi dziennie. Czułam się cały czas w procesie, a to sniadanie, po jedzeniu leki potem zabieg, po nim odrazu jedzenie, aby leki dobrze się trawily. Później lekcje wiedzy, ziolka, zabieg, ziolka, kolacja, ziolka. No i kompiele w zimnej wodzie pomiędzy tym wszystkim tak ok. 5 razy dziennie minimum. Czułam się zaopiekowana niczym małe dziecko, tak mi tego trzeba było. Nawet nie dano mi się po zabiegu wytrzeć ręcznikiem. Zoja niestety miała w tym czasie maraton bajek. Wyszliśmy parę razy na miasto wieczorem cała ekipa, gdzie Zoja rozkladala swoje "skrzydła" na placu zabaw i leciała wolno w swoim żywiole niczym ptak... Zoja nawiązała bardzo dobry kontakt z Amalem. Nie była chętna jak dotąd do nauki języka angielskiego, ani hinduskiej. Nikomu nie odpowiedziała ani razu nawet "hi". Nasze wyjście na miasto wyglądało tak, że była niczym gwiazda polarna na niebosklonie, najbardziej widoczna i oblapywana przez przechodniów. Podziwiana, zagadywana, ale jej reakcja była stala- naburmuszona mina mówiąca zostawcie mnie w spokoju ... W poniedziałek wybraliśmy się do przedszkola na krótką wizytę zapoznawcza, w którym umówiłam się prze platformę Workaway.com na wolontariat. Zoja akurat trafiła na moment gdzie jej brzuszek mocno domagał się jedzonka i nie była zbyt skora do zapoznawania dzieci, ani nawet do samotnej zabawy. Wolała, jeść... Dzieci były sympatyczne i opowiadały mi jedno przez drugie o swoich kolegach i kolezankach. Panie bardzo miłe, język angielski powiem jak na standard indyjski rewelacyjny, w pełni zrozumiały. Uśmiechnięte i serdeczne. Chyba cały czas odnoszę wrażenie, że są tu ludzie o dobrych sercach i otwarci. Jednocześnie ich edukacja w szczególności starszego pokolenia zostawia wiele do życzenia. Z językiem bywa tu różnie, gdyby nie wsparcie Amala to pewne rzeczy trudno było by mi samej załatwić. Nasza wizyta w Affra school trwała lekko ponad godzinkę i biegiem lecialysmy na obiad. Naszym ulubionym pojazdem, którym się poruszamy jest tu tuk tuk, w którym oprócz zabawy gdzie nas nieźle wytrzesie to jeszcze mamy ekstra eliksir z mikstury spalin różnego rodzaju do wdychania. Jest najbardziej popularny i dość tani. Zoja szukała z różowymi lampami w środku 😀 We wtorek umówiłam się na wizytę w " bibliotece liści palmowy" aby odczytać co jest zapisane na mojej ścieżce życiowej. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale nawet z osobą która mówi tu świetnie po angielsku okazuje się, że różnie dochodzą do nas wymawiane komunikaty i zamiast w upragnione miejsce wyladowalismy z Amalem i Zoja porostu u znanego astrologa. Był to pan typu biznesmen z gołym, dużym brzuchem, kropka na czole i 5 telefonami, na które wciąż odpowiadał w trakcie naszej wizyty. Próbował przekonać mnie do zakupienia talizman magicznego aby oczarować ponoć źle promieniowanie Masa na moje relacje rodzinne. Przyznam, że był całkiem dobry w tym i niezła kasę sobie za to wołał . Ja jedynie zadowala, że nie trafiłam do " biblioteki liści palmowy" może jeszcze będzie mi to dane. Niestety wszystko ma swój początek i koniec tak i w tej przygodzie przyszło nam się pożegnać z naszymi nowymi przyjaciółmi i ruszyć w drogę dalej. Tu że strony mojego dziecka czekała mnie niespodzianka, bo planowo miałyśmy przenieść się o 3 km dalej do szkoły gdzie Zoja mogła by pobyć z dziećmi, ale ona stwierdziła ze nie chce iść do dzieci tylko woli iść na plażę i chce popływać. Przyznam się, że ciężko jest być nad morzem, kiedy jest ciepło tak i nie móc się wykąpać z powodu śmieci i smrodu... Dlatego pośpieszylam do planu "B" i znalazłam 12 km dalej miejscowość nadmorska ponoć z czystymi plażami pod nazwą Kovalam i zabukowałam nam hostel na kolejne 14 dni. W dzień naszego wyjazdu stałam w samym epicentrum kłótni moich wspoltowarzyszy ostatnich dni życia, którzy nie mogąc się dogadać wrzeszczy na siebie raz w hindi, raz po angielsku aby zachować twarz przy mnie, ach....te życiowe sytuację, porostu jak w domu. Nawiasem mówiąc coś mnie tak życie usadawia w takich niesnaskach pracowniczo -kolezenskich. Cześć nazywam się Monika i właśnie ruszyłam w swoją wymarzoną od wielu lat podróż. Zastanawiałam się jaki nadać tytuł mojemu blogowi i zdałam sobie sprawę ,że ludzie w pewnym wieku przestają marzyć, a jeśli jeszcze im się to zdarza to kończy się u większości na surfowaniu po necie. U mnie historia zaczęła się od wczesnych lat kiedy z moją przyjaciółką jako młode dziewczyny w podstawówce spalyśmy okazjonalnie u siebie, wytworzyłyśmy pewną kulturę opowieści wieczornych. W tych opowieściach zazwyczaj tworzonych przezemnie ona wybierala bohaterów, a ja szukalam ciekawych i niestworzonych historii w mojej głowie. Z mózgu wpływały mi surowe niczym nie obrobione młodzieńcze marzenia. Przeważnie były to wątki miłosne. To dało początek moim wyobrażeniom i temu co nazywamy marzeniami. Całe życie marzyłam. Na każdym etapie jego o czym innym. I muszę się Wam przyznać, że każde marzenie prędzej czy później mi się urzeczywistniło. Potęga umysłu jest wielka, chodź przy moim ostatnim sięgnieciu po realizację mego najbardziej wyczekanego marzenia Spotkałam największą trudność. Marzyłam przez pół swojego życia o wyjeździe do Indii. Od kad pamiętam interesowałam się Ajurwedą i chciałam zagłębić jej tajniki u samego Źródła. Jednak zawsze coś stawało mi jako przeszkodą na tej drodze. A to nie miałam kasy, więc wyjechałam i zarobiłam, a to się akurat zakochałam i nie chciałam wyjeżdżać tak daleko na tak długo. A to przyszła fundacja i wielkie projekty w których zawsze brakowało rąk do pracy i nie było czasu. Potem przyszła wymarzona również w wymarzony sposób na świat moja córeczka. No i w końcu wszystko runęlo mi w życiu ( tak mówimy, kiedy przechodzimy załamanie i spotyka nas z pozoru nieszczęście życiowe) Po tym kryzysie otrzepałam piórka niczym ptaszek i nim się obejrzałam byłam wolna niczym ptak. Nie związana już z mężczyzną, ani z organizacją, ani z potocznie rozumiana wizja rodziny. Nawet kwestia potrzeb zmieniła swoje znaczenie w stronę prostego, spokojnego bycia w radości z tego co mi się przydarza. Moja pokora jednak osiągnęła swój kres i największą próbą i najtrudniejszym sprawdzianem tuż przed samym wyjazdem w wymarzone miejsce, kiedy bilety były już moich rękach, nie było co niektórym mógło by się wydawać nie do przejścia dowiedzenie się o powodzi stulecia i tragicznej sytuacji ludzi wielu ludzi, tylko śmierć mojego ukochanego kotka. Na miesiąc przed wyjazdem zaczął chudnąc, jak by wiedział ze wyjeżdżamy na długo. Na tydzień przed wyjazdem poszłam z nim do weterynarza i z dnia na dzień stawał się coraz słabszy. Był moim wiernym towarzyszem wielu wypraw przez 11 lat. Pomagał mi w porodzie, trudno było mi go zostawić w takim momencie. Jednak zegar tykal, a ja znów stanęła przed trudna decyzja. Jechać i realizować swoje marzenie spędzenia zimy w ciepelku, poznając tajniki ajurwedyjskich masaży, spotykając się z przyjaciółką na Bali i kończąc podróż masazami tajskimi w Tajlandii. Czy zostać że swoim wiernym przyjacielem. To było dla mnie bardzo trudne. Piszę taki rozległy wstęp aby można było złapać chodź zarys tego co mam w sercu i to że życie składa się z różnych decyzji ale, chcę Wam pokazać na tym blogu iż można sięgać po marzenia jeśli jest się sobie w tym wiernym i wytrwałym. Mnie się udało dolecieć tam gdzie tak marzyłam . Blog ten opisze moje przygody z planowanej na 1,5 miesiąca wcześniej podróży która z założenia ma być 8 miesięczna podróżą mamy z 3.5 letnim dzieckiem. |
AutorNapisz coś o sobie. Nie musi to być nic wymyślnego, tylko podstawowe informacje. Archiwa
Listopad 2018
Kategorie |